19 kwietnia 2011

Miłe chwile

Nie ma to jak uspokoić myśli i poprawić sobie humor, przy kubku zielonej herbaty, ujarzmioną przez urodzinową zaparzaczkę, i garścią żurawiny w czekoladzie- mniam! 

R
elaksowałam się przy:

 Thousand Foot Krutch- Breathe you in                                Nouvelle Vague- Dance With Me 

Colin Devlin
- The Heart Won't Be Denied
                                           The Cranberries- Kiss Me

14 kwietnia 2011

Szczęście

"To człowiek człowiekowi jest najbardziej potrzebny do szczęścia" jak to powiedział baron d'Holbach- Paul Thiry Holbach urodzony w 1723 roku.

Szukając autora tych słów, trafiłam na jeszcze taki cytat, tego samego autora:
Bądź sprawiedliwy, bo sprawiedliwość jest ostoją ludzkości.
Bądź dobry, bo dobroć zniewala wszystkie serca.
Bądź wyrozumiały, bo sam jesteś słaby i żyjesz wśród istot równie słabych jak ty.
Bądź łagodny, bo łagodność zjednywa uczucie.
Bądź wdzięczny, bo wdzięczność podtrzymuje i żywi dobroć.
Bądź skromny, bo pycha oburza istoty, które ciebie kochają.
Wybaczaj obelgi, bo zemsta utrwala nienawiść.
Czyń dobro temu, kto cię znieważa, aby okazać swoją wyższość i pozyskać jego przyjaźń.
Bądź umiarkowany, wstrzemięźliwy i obyczajny, bo rozpusta, rozwiązłość i nadużycia zniszczą twój organizm i ściągną na ciebie pogardę.
Cytat pochodzi z jego dwu tomowego dzieła "System przyrody czyli prawa świata fizycznego i moralnego" napisanego w 1770 roku. Ciekawe, że chociaż nie widać tego od razu, sam autor miał poglądy czysto ateistyczne i większość cytatów z jego dzieł ma właśnie taki wydźwięk.

Komiks nawiązuje tematyką do Dnia Czekolady, obchodzonego dwa dni temu. Całe szczęście, że miałam jeszcze reszteczki białej bourbon- wanilia (uwielbiam!) i żurawinowo-brzoskwiniową, którą wspólnie wymęczyliśmy z G. (kocham!), zanim wróciłam do Bydzi, więc dzień spełniony ; )

Jednakże byłoby znacznie lepiej gdybym mogła to świętować z kimś bliskim. W przyszłym roku...
W ogóle! wybrałabym się z kimś na kawę.
(nawet w termosie)

13 kwietnia 2011

Spotkanie z miłością...

 Chyba polubię nocne czytanie o miłości...
    Zegar nad informacją na Stacji Centralnej w Nowym Jorku pokazywał godzinę za sześć szóstą. Wysoki, młody oficer uniósł swoją opaloną twarz i zmrużył oczy, aby sprawdzić dokładny czas. Serce waliło mu jak młotem, odbierając oddech. Za sześć minut zobaczy kobietę, która przez ostatnie 18 miesięcy zajmowała szczególne miejsce w jego życiu. Nigdy jej nie widział, a jednak jej słowa bezustannie dodawały mu otuchy. Sierżant Blandford pamiętał szczególnie jeden dzień, najgorszą potyczkę, kiedy jego samolot znalazł się w środku samolotów wroga. W jednym ze swych listów przyznał się jej, że często czuje lęk. Na kilka dni przed bitwą dostał od niej odpowiedź: "Oczywiście, że się boisz... jak wszyscy odważni mężczyźni. Następnym razem, gdy zaczniesz w siebie wątpić, chcę byś wyobraził sobie mój głos mówiący: "Choć idę doliną ciemną, zła się nie ulęknę bo Ty jesteś ze mną". Przypomniał to sobie wtedy i odzyskał siły.
     Teraz naprawdę miał usłyszeć jej głos. Za cztery minuty. Jakaś dziewczyna przeszła obok niego i odwrócił się za nią. Miała ze sobą kwiat, ale nie była to czerwona róża, na którą się umówili. Poza tym dziewczyna miała dopiero osiemnaście lat, a Hollis Maynel powiedziała, że ma trzydzieści. "I co z tego? odpowiedział jej. "Ja mam 32". Choć tak naprawdę miał 29.
     Poszybował pamięcią do książki, którą czytał na obozie terningowym. "O więziach międzyludzkich" - brzmiał tytuł. W całej książce znajdowały się notatki pisane kobiecą ręką. Nigdy nie sądził, że jakaś kobieta potrafi zajrzeć w męskie serce tak głęboko i z takim zrozumieniem. Jej nazwisko znajdowało się na ekslibrisie: Hollis Maynel. Zajrzał do książki telefonicznej miasta Nowy Jork i znalazł jej adres. Napisał. Odpisała. Następnego dnia został zaokrętowany, ale nie przestali do siebie pisywać. Odpowiadała na jego listy przez 13 miesięcy. Pisała nawet wtedy, gdy jego listy do niej nie docierały. Żołnierz czuł, że jest w niej zakochany, a ona kochała jego.
     Jednak odmawiała jego wszystkim prośbom, aby przysłać mu swoją fotografię. Wyjaśniała: "Jeśli twoje uczucia do mnie nie mają rzeczywistych podstaw, mój wygląd nie ma znaczenia. Może jestem ładna. A jeśli tak, to wykorzystasz to i będziesz chciał się zaangażować. Taki rodzaj miłości jednak mnie nie zadowala. Przypuśćmy, że jestem zwyczajna (musisz przyznać, że to bardziej prawdopodobne). Wtedy zaczęłabym podejrzewać, że nie przestajesz do mnie pisać tylko dlatego, że jesteś samotny i nie masz nikogo innego. Nie, nie proś mnie o zdjęcie. Kiedy przyjedziesz do Nowego Jorku, zobaczysz mnie, a wtedy będziesz mógł podjąć decyzję".
     Minuta do szóstej. Przekartkował książkę, którą trzymał w ręce. Nagle serce sierżanta Blandforda podskoczyło. Szła ku niemu młoda kobieta. Była szczupła i wysoka. Miała długie kręcone jasne włosy. Oczy błękitne jak niezapominajki, wargi i podbródek zdradzały siłę woli. W jasnozielonym kostiumie wyglądała jak wiosna w ludzkiej postaci.
     Ruszył ku niej, nie chcąc zauważyć, że ona nie ma ze sobą róży, a wtedy na jej ustach pojawił się nikły prowokujący uśmiech. "Idziesz w moją stronę żołnierzu?", wyszeptała. Zrobił jeszcze jeden krok. I wtedy zobaczył Hollis Maynel. Stała tuż za tą dziewczyną, kobieta po czterdziestce, siwiejące włosy wystawały jej spod zniszczonego kapelusza. Była tęga. Jej stopy o spuchniętych kostkach tkwiły w wydeptanych butach bez obcasów. Ale przy swoim zniszczonym płaszczu miała przypiętą czerwoną różę. Dziewczyna w zielonym kostiumie szybko odeszła.
     Blandford poczuł, jakby miał rozszczepić się na dwoje. Pragnął iść za dziewczyną, równie głęboko tęsknił za kobietą, której duch towarzyszył mu i podtrzymywał w trudnych chwilach. I oto stała tu. Widział jej bladą twarz, łagodną i wrażliwą, szare oczy z ciepłymi iskierkami.
     Sierżant Blandford nie wahał się. Jego palce zacisnęły się na egzemplarzu zniszczonej książki, który miał być dla niej znakiem rozpoznawczym. Może nie będzie to miłość, ale na pewno coś szczególnego, przyjaźń, za którą był i musi być jej wdzięczny.
     Wyprostował ramiona, zasalutował i wyciągnął książkę ku kobiecie, choć w środku czuł gorycz rozczarowania.
     - Jestem sierżant Blandford, a pani jest panią Maynel. Bardzo się cieszę, że mogliśmy się spotkać. Czy wolno mi... czy wolno mi zabrać panią na obiad? Twarz kobiety poszerzyła się w wyrozumiałym uśmiechu.
     - Synu, nie wiem o co chodzi - odezwała się - ale ta młoda dama w zielonym kostiumie prosiła, abym przypięła sobie tę różę do płaszcza. Powiedziała, że jeśli zaprosi mnie pan na obiad, to mam panu przekazać, że ona czeka w tej restauracji po drugiej stronie ulicy. Powiedziała, że był to rodzaj próby.
S.I. Kishor
Opowiadanie, oczywiście, z tej wspaniałej strony.

Po chwili...

... nieobecności wracam do blogowania.

Doszłam do wniosku, że miesiąc w którym mam urodziny, huśta moimi nastrojami mocniej niż każdy inny. Jednakże nie mogę mieć mu temu za złe, ponieważ w nim się najbardziej czuje wiosnę. No, może nie w tej chwili, kiedy drobny deszcz stuka o okno. Chociaż to też wprowadza swój nastrój...

Ostatnio jestem na zmianę roztargniona z nadwrażliwą. Dziś odzyskałam zgubiony wczoraj zeszyt do kinezjologii, ale na basenie prawie zgubiłabym czepek. Ciągle jeszcze brakuje mi przyjaciółki i to mnie przygnębia do łez. Ech...

A zaczęło się od tego, że wczoraj był dzień czekolady i koło C.H. Drukarnia, Stowarzyszenie im. Sue Ryder zorganizowało wielki festyn z tej okazji. Przypomniałam sobie przejeżdżając obok tramwajem. Pojawiła mi się myśl, że fajnie by było jakby ktoś ze mną tam poszedł. Wręcz wyciągnął z tramwaju siłą.

Może mam jakieś spaczone mniemanie na temat przyjaźni między kobietami. Może czuję się jakaś wyjątkowa, specyficzna- zbyt. Może mam światopogląd i styl życia, który zraża dziewczyny do mnie na wstępie. Może nie potrafię zmieniać "pierwszego wrażenia". Podobno ludzie jeszcze bardzo nie lubią, gdy coś im nie pasuje do schematu. Za jaką mnie uznali na "dzień dobry", za taką będą uznawać do końca.

Widocznie nie pasuję do ogółu. Jakby się zastanowić nad tym co tworzy moje jestestwo, to bym bardzo nie pasowała do obrazka ludzi, którzy są lubiani, albo mają okazję takimi stać.

Ponieważ ja...
nie palę, nie przepadam za imprezami, nie piję piwa/wódki, nie przeklinam, nie odgaduję/plotkuję, nie gonię za modą, nie zaczynam dnia od kawy i kunsztownego makijażu, zdrowo się odżywiam, segreguję odpady, interesuję się ekologicznym trybem życia, klikam w klikacze charytatywne,  lubię rock, oldskul i nie przepadam za większością nowych hit'ów,  nie lubię wojujących feministek i polityki, należę do tzw. "sekty katolickiej" bo się z wyznaniem nie kryję, nie jestem za aborcją, antykoncepcją, eutanazją i in vitro, dochowuję przykazań, chodzę do spowiedzi, poszukuję swojej urzekającej kobiecości i dojrzałości duchowej, codziennie się modlę, duchowo adoptowałam już trójkę dzieci, chodzę na mszę (nie do kościoła), nawet do seksu mam teraz tradycyjne podejście, wierzę z Boga więc nie zapominam o aktywnej obecności Złego, szanuję mamę i siostrę, jestem z rozbitej rodziny, nie mam kontaktu z ojcem, jestem w długim związku z chłopakiem, którego szanuję i mam wspaniałe relację bo go kocham,  nie zachowuję się prowokacyjnie i nie odnoszę z seksualnością, czytam książki wyd. Św. Pawła (czyli religijne), szanuję nauczycieli/wykładowców/opiekunów akademika, rysuję komiksy, interesują mnie murale i szablony jako formą streetart'u, nie lubię koni, nigdy nie marzyłam by mieć psa, wolę koty, jestem delikatna, wrażliwa i łatwo mnie skrzywdzić, moje ulubione kwiaty to maki, mam specyficzne poczucie humoru, nie skarżę się na życie, cieszę się z drobnych rzeczy, nie mam chamskich/szorstkich i nieprzyjemnych odzywek, nie buziakuję się z koleżankami na powitanie.

Już w trakcie tworzenia tej listy, doszło do mnie, jak bardzo się różnię od ludzi, których uznaje się za lubianych... Ech...

2 kwietnia 2011

Zielona Kawa?!

Pierwszy komiks do Expressu do kawy [gazeta, która jeździła koleją] mojego autorstwa. Mam do niego sentyment choć... wiadomo co się myśli na temat "pierwszaczków".

Chcąc poczytać na temat zielonej herbaty, przez pomyłkę wpisałam do wyszukiwarki "zielona kawa" i, ku mojemu zdziwieniu, google zaskoczyło- okazało się, że taki twór ISTNIEJE. Wow!
Jest to nic innego jak napar z niepalonego ziarna kawy, które ma właśnie kolor zielony. Wykorzystuje się go jednak jako suplement diety odchudzającej, ponieważ zawiera kwas chlorogenowy ACG [więcej o jego działaniu], który palone ziarno traci na rzecz charakterystycznego aromatu i smaku. Zielona kawa ma smak raczej cierpki. Dodatkowo zawiera antyoksydanty.

Skoro jestem w temacie kawy...

Na klimatycznej stronie Caffe prego! znalazłam taką oto kawową legendę:
"Według jednej z legend kawę odkryły... kozy, które po zjedzeniu owoców z krzewu kawowca brykały bardziej niż zwykle co zastanowiło ich pasterza, który również spróbował czerwonych owoców i poczuł się ożywiony, zapomniał o zmęczeniu i chęci snu."
 Puenta nasuwa się sama:
"Gdyby kózka nie skakała, ludzkość kawy by nie znała"