13 kwietnia 2011

Po chwili...

... nieobecności wracam do blogowania.

Doszłam do wniosku, że miesiąc w którym mam urodziny, huśta moimi nastrojami mocniej niż każdy inny. Jednakże nie mogę mieć mu temu za złe, ponieważ w nim się najbardziej czuje wiosnę. No, może nie w tej chwili, kiedy drobny deszcz stuka o okno. Chociaż to też wprowadza swój nastrój...

Ostatnio jestem na zmianę roztargniona z nadwrażliwą. Dziś odzyskałam zgubiony wczoraj zeszyt do kinezjologii, ale na basenie prawie zgubiłabym czepek. Ciągle jeszcze brakuje mi przyjaciółki i to mnie przygnębia do łez. Ech...

A zaczęło się od tego, że wczoraj był dzień czekolady i koło C.H. Drukarnia, Stowarzyszenie im. Sue Ryder zorganizowało wielki festyn z tej okazji. Przypomniałam sobie przejeżdżając obok tramwajem. Pojawiła mi się myśl, że fajnie by było jakby ktoś ze mną tam poszedł. Wręcz wyciągnął z tramwaju siłą.

Może mam jakieś spaczone mniemanie na temat przyjaźni między kobietami. Może czuję się jakaś wyjątkowa, specyficzna- zbyt. Może mam światopogląd i styl życia, który zraża dziewczyny do mnie na wstępie. Może nie potrafię zmieniać "pierwszego wrażenia". Podobno ludzie jeszcze bardzo nie lubią, gdy coś im nie pasuje do schematu. Za jaką mnie uznali na "dzień dobry", za taką będą uznawać do końca.

Widocznie nie pasuję do ogółu. Jakby się zastanowić nad tym co tworzy moje jestestwo, to bym bardzo nie pasowała do obrazka ludzi, którzy są lubiani, albo mają okazję takimi stać.

Ponieważ ja...
nie palę, nie przepadam za imprezami, nie piję piwa/wódki, nie przeklinam, nie odgaduję/plotkuję, nie gonię za modą, nie zaczynam dnia od kawy i kunsztownego makijażu, zdrowo się odżywiam, segreguję odpady, interesuję się ekologicznym trybem życia, klikam w klikacze charytatywne,  lubię rock, oldskul i nie przepadam za większością nowych hit'ów,  nie lubię wojujących feministek i polityki, należę do tzw. "sekty katolickiej" bo się z wyznaniem nie kryję, nie jestem za aborcją, antykoncepcją, eutanazją i in vitro, dochowuję przykazań, chodzę do spowiedzi, poszukuję swojej urzekającej kobiecości i dojrzałości duchowej, codziennie się modlę, duchowo adoptowałam już trójkę dzieci, chodzę na mszę (nie do kościoła), nawet do seksu mam teraz tradycyjne podejście, wierzę z Boga więc nie zapominam o aktywnej obecności Złego, szanuję mamę i siostrę, jestem z rozbitej rodziny, nie mam kontaktu z ojcem, jestem w długim związku z chłopakiem, którego szanuję i mam wspaniałe relację bo go kocham,  nie zachowuję się prowokacyjnie i nie odnoszę z seksualnością, czytam książki wyd. Św. Pawła (czyli religijne), szanuję nauczycieli/wykładowców/opiekunów akademika, rysuję komiksy, interesują mnie murale i szablony jako formą streetart'u, nie lubię koni, nigdy nie marzyłam by mieć psa, wolę koty, jestem delikatna, wrażliwa i łatwo mnie skrzywdzić, moje ulubione kwiaty to maki, mam specyficzne poczucie humoru, nie skarżę się na życie, cieszę się z drobnych rzeczy, nie mam chamskich/szorstkich i nieprzyjemnych odzywek, nie buziakuję się z koleżankami na powitanie.

Już w trakcie tworzenia tej listy, doszło do mnie, jak bardzo się różnię od ludzi, których uznaje się za lubianych... Ech...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz